Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/538

Ta strona została przepisana.

umysłów. Mimo to minęło dość czasu nim zatarto jako tako wrażenie tą sceną wywołane. W dodatku rozpętała się na dobre burza, grzmoty warczały, a zmieszany z gradem deszcz jął dzwonić po szybach.

W mieszkaniu pani Betty panowało również zaniepokojenie wielkie. Spowodowały je dzieci. Sigrid wykorzystała zamieszanie dnia tego i wykonała na własną rękę długo żywiony plan odnalezienia matki. Wraz z Dagny, lalką Lizą i małym wózkiem, mieszczącym pakunki, mianowicie dwa jabłka, skarbonkę i tabliczkę łupkową, wybrała się popołudniu na gościniec, przez nikogo nie spostrzeżona. Ale niedaleko dotarła mała karawana. Jedyny przewodnik, to jest słońce nie pokazało się dnia tego, przytem uparta Dagny zaczęła niebawem ryczeć, by wracały do domu, a gdy wkońcu koło wózka rozbiło się o kamień, mężna Sigrid straciła otuchę i siadła nad rowem bezradna. Tutaj znalazły dzieci służące.
Pani Betty rozgniewała się na dobre. Będąc podniecona, palnęła takie kazanie, że nawet Sigrid przeraziła się i zaczęła płakać.
Pani Betty spacerowała teraz gorączkowo po nędznej, licho oświetlonej izdebce chłopskiej, czekając powrotu Emanuela. Nie pojmowała, czemu go dotąd niema. Dochodziła dziesiąta, a wiedziała że deszcz go powstrzymać nie zdoła. Zniecierpliwiona jęła sobie samej czynić wyrzuty, iż z nim nie poszła. Przytem samotność trwożyła ją w tej chwili wielce. Burza wzmagała się z każdą minutą, a deszcz lał potopem.
Ktoś idzie!... Nareszcie... Nie, to nie jego krok...