Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/560

Ta strona została przepisana.

Mineło lat kilka od tego dnia. Dotąd jeszcze władał pastor Mogensen. Był panem życia i śmierci w Vejlby i Skibberupie, a nawet poza granice parafji do Sandingi sięgała jego władza.
Dyrektor szkoły Sejling również nie próżnował. W miarę zanikania wpływu związku oświaty ludowej na szerokie masy, starał się pozyskać dlań uznanie sfer wyższych i pod tym względem szczęściło mu się bardzo. Tak dawniej wyśmiewane zrzeszenie w tej chwili było niemal modne w wykwintnym świecie, a formuła chrześcijaństwa, jaką wyznawało, stała się niemal religją państwową. Nic też dziwnego, że niedawno otrzymał dyrektor Sejling wysoki order.
Niespodziane to powodzenie zagroziło ruiną frakcji Wilhelma Prama. Pierwszą renegatką stała się pani Gilling. Zaraz po zaszczytnej bytności ministra oświaty w Sandindze doszła do przekonania, że działała za szybko, dając poparcie stronnictwu reformistów. Sympatyczny niedowiarek, kandydat Boserup, znalazł nakoniec schronę przed trapiącemi go wątpliwościami. Odrodzony i oczyszczony wrócił syn marnotrawny na łono macierzy i przyjął w pokorze ducha, stojące długo w stajni tuczne cielę w postaci tłustej parafji.
Wkońcu uznał również poczciwy pastor Mogensen i to bez żadnych osobistych kalkulacyj nawet z boleścią, że winien porzucić krańcowe swe stanowisko. Wyznał w najświeższej, sensacyjnej broszurze swej o karach piekielnych, że to, co dotąd twierdził, polegało na błędzie tłumaczenia. Najnowsze badania językowe stwierdziły nieodwołalnie, że ów sporny punkt Biblji należy przyjąć w znaczeniu zgodnem z ujęciem, jakie mu daje Kościół urzędowy.