Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/70

Ta strona została przepisana.

nach, głową wspartą na dłoni, zapadała coraz to głębiej w myśli, a wzrok jej ślizgał się upornie po wielkiem, pustem podwórzu i słomianych dachach zabudowań stajennych. Nakoniec zegar wydzwonił pół do czwartej. Wstała i poszła do swego pokoju, by przywdziać toaletę wieczorową.
Goście zaproszeni byli na szóstą, miała tedy poddostatkiem czasu, zwłaszcza że z powodu wieczornej recepcji nie siadano dziś do obiadu. Nawet w codziennych warunkach ubieranie się stanowiło dla panny Ranghildy jednę z głównych atrakcyj dnia. W swym wystawnie, wedle wiejskich pojęć urządzonym buduarze, gdzie unosiła się zawsze woń fiołków, spędzała z reguły dwie godziny przed obiadem. Bawiło ją niezmiernie wystawanie przed wielkiem, całą postać odbijającem zwierciadłem i podziwianie się podczas ubierania i rozbierania. Oglądała kark, obnażone ramiona i rozpuszczone włosy, próbowała nowej fryzury, lub dobierała barwy toalety. Nie czyniła tego przez zarozumiałość, a tem mniej przez kokieterję. Czyż opłaciłoby się kokietować kogoś w tej pustyni? Wedle słabych sił swoich starała się w tych godzinach znaleźć zadosyćuczynienie za niemożność życia wśród świata, na którą była skazana.
Cóż zresztą miała robić. Każdego ranka grywała pilnie. Były to nader miłe chwile, ale lekarz zabronił jej siedzieć dłużej niż trzy godziny przy fortepianie. Następnie dwie godziny poświęcała czytaniu, zwłaszcza książek w obcych językach. Dwie godziny mogła z trudem ledwo wypełnić zajęciami gospodarczemi, a osobista jej pomoc była tu nawet całkiem zbyteczna. Dzień miał atoli jeszcze ośm całkiem pustych godzin... Cóż było z niemi po-