cząć? Spacerować? Ach! Przez ośm zimowych miesięcy pola i drogi były jednem, niedostępnem bagniskiem, albo znowu śnieg piętrzył się nieprzebytą zaporą wokoło plebanji. Nawet w lecie przygnębiał ją widok olbrzymich rozłogów milczących pól, nagie, monotonne tamy kamienne, lub wreszcie ciągle jednakie, błękitnawe i szarawe fiordy. Najgorszą rzeczą było jednak przechodzenie przez wieś, gdzie z góry wiedziała, jakich napotka ludzi, gdzie zmuszona była odwzajemniać poufałe pozdrowienia parobczaków i odpowiadać na naiwne słowa, napoły jeno ubranych żon komorników, dotyczące pogody, zbiorów lub przymrozków nocnych. Zazwyczaj tedy ograniczała swe przechadzki do samotnej ścieżki, wiodącej z ogrodu plebańskiego do wzgórz wybrzeża. Tutaj zażywała z reguły ruchu w czasie zachodu słońca, dopóki rozgwar wracających z pola robotników i duszny odór nawożonej roli nie skłonił jej do ucieczki. W gruncie posiadała jednego jeno przyjaciela, papugę, zwaną: „Matuzalem,“ i rada była z tego towarzystwa. Więcej bawiła ją ludzka paplina tego stworzeńka, niźli zwierzęce ryki i kwiki, z których to dźwięków, jej zdaniem, składała się mowa chłopska. Ptak obdarzony był przytem nielada temperamentem, umiał płatać szelmostwa, doznawał przygnębienia, bywał rozbrykany, kokieteryjny, oburzał się, a wszystko to czynił w ciągu jednej godziny, z pospieszną nerwowością inteligencji.
Pięć lat spędziła tu, w ciągłej samotności. Urodzona w małej, prowincjonalnej mieścinie jutlandzkiej, gdzie ojciec jej był adjunktem, od trzynastego roku życia, po stracie matki, przebywała aż do konfirmacji w Kopenhadze u starych ciotek i tam dokończyła edukacji w wyższym pensjonacie. Z chwilą
Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/71
Ta strona została przepisana.