Bóg tak pobłogosławił, że wnuki mojego wuja kłaniają się ludziom z grzeczności i z serca, a nie z potrzeby. Wuj żył z woźniowstwa i co dzień jaki tynf kapał, a czasem i czerwony złoty w domu się pokazał. Wujenka studentów trzymała. Ja, to buty dyrektorom czyszcząc, to w kościele z bractwem śpiewając, to w ogrodzie pieląc, z małego do pracy nawykłem, co mnie potem bardzo posłużyło. Dyrektor u nas z studentami mieszkał, a sam był studentem w czwartej klasie. Wyuczył on mnie czytać i pisać, tak że księża jezuici przyjęli mię byli wprost do infimy, nie przechodząc proformy. Uczyłem się najprzód z książki pana dyrektora, ale potem wujenka kupiła mi Alwara i już swobodnie uczyłem się ze swego i gorliwie; bo codzień mnie wuj mówił: Sewerynku, ucz się, ty nie masz nad czem próżnować. Pókiś mały, ja ci daję banicz i opończe, ale jak wyrośniesz, czego nie wypracujesz, chyba wyżebrzesz. — To ja tak się boję, aby dziadem kościelnym nie zostać, że uczę się a uczę Alwara na pamięć, aż płaczę, tak, że przed wakacyami na gramatykę uzyskałem promocyę. Później nasz dyrektor wstąpił do zakonu, a ja na jego miejscu dyrektorem zostałem i brałem po trzydzieści tynfów na kwartał. Wkrótce z własnej pracy przyszedłem do kontusika grodyturowego, dymowego żupanika i pasa półjedwabnego, a pałasz po ojcu oddał mi wuj, że jakoś w niedzielę można było uczciwie pokazać
Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/101
Ta strona została przepisana.