Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/247

Ta strona została przepisana.

więc od siebie pułkownika ze znacznym oddziałem, kazał mu stanąć w Mszczonowie i koniecznie pojmać Sawę.
Gdzie dyabelska robota, tam sam dyabeł pomaga. A że wojsko moskiewskie na dwie części się dzieli: połowa oficerów, żołnierze, a połowa szpiegi, i tych ostatnich większa wziętość i prędsze postąpienie niż pierwszych (szpiegowskie rzemiosło przyszło u nich do wysokiego stopnia doskonałości!), dośledzili przeto prędko, że cyrulik mszczonowski tajemnie co nocy gdzieś wyjeżdża. Łapią go i dopóty biją, aż się przyznaje, że w lesie opatruje jakiegoś rannego. Biorą żyda, sadzą go na koń, aby był ich przewodnikiem, i w czterdzieści koni za nim ruszają do leśnej chałupy. Otoczyli ją nagle, a kilku z nich wpadło do izby. Gospodyni im grzeczności robi, zapytuje, czy nie każą siebie czem poczęstować; ale oni nic nie mówiąc, prędko przetrząsają wszystkie kąty, a postrzegłszy komorę zamkniętą, wysadzają drzwi i zastają pana Sawę siedzącego już z pistoletem w ręku. — Pierwszemu z was, co do mnie przystąpi, w łeb strzelę! — zawołał Sawa. Oficer moskiewski cofnął się, lecz natychmiast kazał chałupę zapalić. Ja i dwaj kozacy wynieśliśmy z izby pana marszałka. Jak go ów oficer obaczył za domem, szyderskim tonem odezwał się do niego: — A szto mospan! tieper kapitulujesz? — Oto moja kapitulacya! — odpowiedział mar-