Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/248

Ta strona została przepisana.

szałek i pierś mu przeszył kulą. Tedy drugi oficer krzyknął: Zakoli jewo! — My choć bezbronni, ciałem naszem zaczęliśmy go zasłaniać; ale jak jeden Moskal urżnął mnie szablą po łbie, krew mnie oblała i straciłem przytomność, a kilku na mnie padło z postronkami, i zaraz związany, ani ruszyć się nie mogłem. Pana marszałka bezbronnego i leżącego zaczęto kaleczyć niemiłosiernie. Jeden oficer, jak się pokazało, Polak w służbie moskiewskiej, bił go po głowie drzewcem od spisy; nasi dwaj kozacy to widząc, gołemi rękami odepchnęli nikczemnika; ale on ich obydwóch zakłuć kazał, i obadwaj skonali tuż przy mnie, mając oczy na pana marszałka obrócone. Oficer od Dońców zgorszył się postępkiem Polaka i sam zaczął zasłaniać naszego wodza, mówiąc: — Leżeszczawo nie bit’ — przytem reflektował go, że jak żywcem przyprowadzi Sawę do jenerała, to prędzej dostanie krzyż, niż gdyby trupa przywiózł.
Na jednym wozie obu nas przywieziono do Mszczonowa: mnie skrępowanego, żem się ruszyć nie mógł ze łbem obwiązanym, a pana Sawę kilkakrotnie pokłutego, z głową opuchłą, z bandażem od rany oderwanym, że do człowieka nie był podobny. Każde ruszenie ciasnego wozu, który czwałem konie ciągnęły, było dla mnie istną torturą, a cóż dopiero pan marszałek musiał cierpieć! Jednak nie skarżył się, tylko całą drogę odmawiał