Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/278

Ta strona została przepisana.

Dwa dni jeszcześmy szli gołym stepem; ani pagórka, ani drzewka nigdzie nie było widać, tylko ogromna przestrzeń podobna do spokojnego morza, rozciągała się przed nami. Gdzieniegdzie sterczały mogiły, oddalone jedna od drugiej w pewnym wyrachowanym porządku. Mogiły te służą kozakom do stawienia czatów i do poznania drogi w czasie zimowych zamieci. Często także spotykaliśmy błąkające się, wpółzdziczałe trzody, które zimą i latem pasą się pod gołem niebem. Tak bezludną przestrzeń przebywszy, stanęliśmy w Gardzie nad Bohem, gdzie się zaczynały posiadłości siczowskich kozaków. Tam między skałami były porobione jazy czyli tamy do łowienia ryb, i tam zastaliśmy assaułę, przy którym w niebytności pułkownika, będącego w Siczy na wyborach, zostawało dowództwo pułku korsunskiego, stojącego w Gardzie na straży. Gdy nasi kozacy zameldowali nas asawule, przyjął on cały nasz orszak uprzejmie i dodał nam do konwoju jednego towarzysza siczowego z buzdyganem żelaznym, wielkim, najeżonym kolcami. Dowiedzieliśmy się od naszych kozaków, że widok tego buzdyganu jest dostateczną zasłoną od wszelkiej przykrości, mimo zwyczajną skłonność Zaporożców do rozboju; i lubo przechodząc przez ich zimowliki, bylibyśmy często nawiedzani od towarzyszów i ich czeladzi, a każdy będzie pił gorzałkę z podwód ile mu się podoba, ekonomia humańska na tem nic nie straci, bo byle