Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/306

Ta strona została przepisana.

nam, cośmy na to patrzali. Długi czas markotno mi było, że nie umiem po francusku, bo człowiek w książkach francuskich znalazłby jakąś rozrywkę; ale obcując z ludźmi uczonymi, podowiadywałem się od nich, że Francuzi o nas takie dziwolągi piszą, iż się cieszę teraz, że ich książek rozumieć nie mogę: bo niczegobym się nie nauczył, a cobym się nagniewał, to byłoby w zysku. Mówiono mi o opisie Konfederacyi barskiej przez Demuliera, którego znałem osobiście, bo służyłem pod nim i długo. Był to dobry żołnierz, rozumiał gdzie postawić armaty, jak wytykać obozy i jak jazdą uderzyć na nieprzyjaciela: w czem też wszyscy sprawiedliwości nie ubliżamy, ani jemu, ani innym Francuzom, co nam pomagali. Był tam bowiem i Sochazy[1], równy mu w biegłości, i Gawar, zawołany inżynier, który ożeniwszy się z Polką, został naszym ziomkiem, i Kellerman, całą gębą kawalerzysta, oraz wielu innych, których nazwiska już pozapominałem. Każdy z nich celował w swojem rzemiośle: ale chwała Bogu, ich mądrość nie była nad nasze mózgownice. Nasi im nie ustępowali: pewnie ani pan Puławski, ani pan Zaręba, ani pan Walewski, co potem został wojewodą sieradzkim, ani Sawa, marszałek zakroczymski, ani tylu innych naszych, od nich rozumu pożyczać nie potrzebowali, i jeszcze ich samych mogliby

  1. Zapewne Choisy