Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/313

Ta strona została przepisana.

wagi, tem wyższy szacunek u kolegów zyskiwał. Razu jednego pan Wołodkowicz z oszczepem w ręku pojedynczo wyszedł na niedźwiedzia lekko postrzelonego i śmiało go ugodził; ale oszczep złamał się między żebrami, a niedźwiedź do ostatniego stopnia rozdrażniony, na niego się rzucił. Ten nie tracąc przytomności, drzewcem w ręku zostającym tak silnie po łbie go uderzył, że niedźwiedź upadł przygłuszony, a pan Wołodkowicz nie dając mu czasu przyjść do siebie, kordelas w serce utopił. — Pan Kostrowicki, strażnikowicz piński, także albeńczyk, w Łachwie przesadził na koniu rów półtora sążnia szeroki i tyleż głęboki, który otaczał zamek łachewski. Raz cała banda albeńska na dzielnych koniach z naczelnikiem swoim przypadkiem nadjechała blizko karczmy słomą pokrytej, która się była zajęła. Ogień był straszny, a wrota otwarte; aż tu p. starosta ziołowski z panem podstolim litewskim odzywają się do ratujących: — Idźcie precz! My za spaloną karczmę wynagrodzim; wpadniemy do sieni i bić się będziemy na ostre, a niech nikt się nie waży do nas przystąpić, póki jeden z nas rannym nie zostanie. — To wyrzekłszy, wlecieli do sieni i bić się zaczęli w pałasze; a że obydwaj byli gracze, potyczka długo trwała, siano zapalone w stodole padało na nich, w około wszystko gorzało; nie wiedzieć czem już oddychali: nakoniec pan Pac obciąwszy niżej ramienia pana Rzewuskiego, na