istny trup, że aż żal było patrzeć. Ponure milczenie panowało, przerywane tylko słowami: Wołodkowicza rozstrzelali! — które książę co chwil kilka powtarzał z coraz mocniejszem poruszeniem. Nadeszli żołnierze, książę zakomenderował: Nabij broń! — My na siebie ze strachem poglądali. Żaden z nas odezwać się nie śmiał; atu widocznie gotował się występek, który nie mógł nas nie gorszyć, bo lubośmy z duszą i sercem byli poświęceni księciu, byliśmy wszakże szlachtą polską, i żaden nie był rad, być świadkiem jak się depcą prawa rzeczypospolitej. — Wołodkowicza rozstrzelali! — odezwał się książę — weźcie serce z papieru czerwonego i przyszpilcie je. — Oficer od warty przyskoczył do oficera abszytowanego pułku Massalskich i zabierał się serce mu przyłożyć. A książę: Gdzie serce kładziesz? Nie tu: przyłóż je temu jeleniowi, co jest na tym wiszącym kobiercu. — Cała ściana w sieni była zakryta ogromnym kobiercem francuskim, wyrażającym łowy na jelenia: oficer jeleniowi wyżej łopatki serce przyszpilił, książę zakomenderował: Ognia! — i trzy kule przeszyły cel wskazany. Potem książę wstał z wypogodzonem obliczem, prosząc nas z sobą na pokoje. Massalczyk stajał jak śnieg majowy, ani się można było dowiedzieć, gdzie on się podział. My z księciem cały dzień wesoło przepędzili i ani wspomniał książę o zdarzeniu, którem nas tyle strachu nabawił.