za ubliżenie i mojej wierze i mojemu stanowi. Ale jakoś Pan Bóg wszystkiemu poradził. Tego samego dnia albowiem, w którym pan rejent raczył się zająć moim losem, w. Jabłoński, wojski nowogrodzki, zaprosił mnie na odbycie kondescencyi na gruncie z OO. Dominikanami nowogrodzkimi; a że zgodnym sposobem skończyła się ta sprawa, na której dzwoniłem, bo sam komplanacyę napisałem, pan wojski dał mi bryczkę na pasach, którą był przed rokiem z Warszawy sprowadził, a jakiej równej nie było w Nowogródku; ksiądz prowincyał zaś ofiarował mnie tysiąc złotych. Kiedy więc w kilka dni potem mój łaskawca, pan Fabian Wojniłowicz wpadł do mnie z doniesieniem, że już wszystko się ukartowało, i że trzeba mi z nim jechać do Gruszówki dla podziękowania JW. podkomorzynie, śmielej z nim puściłem się w drogę, nie turbując się, by gdzieś chyba zapożyczywszy się wydatki opędzić. A jednak lubo byłem rad temu, co się robiło, cała podróż nie obeszła się bez wielkiej niespokojności, a nawet strachu. Coś to było na kształt świsłockiej potyczki, kiedy pierwszy raz szedłem na nieprzyjaciela, albo gorzej jeszcze: bo tam człowiek z kolegami niebezpieczeństwo podzielał, a tu samemu wystąpić trzeba było; tam był pewny że się tchórzem nie pokaże, a tu zostawała obawa, żeby się głupcem z wielkiego pomieszania nie wydać. Im więcej zbliżaliśmy się do
Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/373
Ta strona została przepisana.