Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/377

Ta strona została przepisana.

byłem rad iżby wiedziano, że i ja sroce z pod ogona, jak to mówią, nie wypadłem. Potem że JW. podkomorzyna sprawiła wesele, był wielki zjazd; kielichy krążyły gęsto, bo pan Fabian był gospodarzem, i wszyscy się ubawili jak potrzeba.
Takie było moje ożenienie. Oprócz pary sukienek i cukiernicy srebrnej nie wziąłem nic po żonie; ale wielki odebrałem posag w jej cnotach i w szczęściu, które mi przyniosła. Przez cały przeciąg trzydziestoletni domowego pożycia najmniejszego zmartwienia nie doświadczyłem. Ośmnastu laty byłem od niej starszy, a przecie ją przeżyłem: taka była wola Pana Boga, żebym tęsknił czasem za chwilą, która mnie złączy z moją Magdusią. Nasza intercyza mogła być bardzo krótka, mogliśmy sobie wspólnie zapisać dożywocie na wspólnych nadziejach: bo nadzieja była całym naszym funduszem. Ale jakem ją zaprowadził do siebie, wszystko zaczęło iść jak z kłębka. Dwa lata nie upłynęły, a już i dworek, który najmowałem, był naszą własnością, i parę tysięcy leżało na procencie; a potem zaraz książę wojewoda wileński powierzył mi swoje interesa, i Doktorowicze dostały mi się w dzierżawę. Ja siedzę przy sprawach, a Magdusia pilnuje gospodarstwa. Dobrze to mawiał pan Fabian, że dobrze z żonką. W percepcie złoty, a w ekspensie srebrny grosz, a przecie lepiej się żyło, niż kiedy byłem kawalerem. Tak i co dzień ktoś był u nas; a na ś. Magdalenę co