Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/398

Ta strona została przepisana.

Pan porucznik nieraz go może widzieć będziesz. —
Tak rozmawiając, szliśmy dalej w las ścieżkami, po których najmniejsza fura nie przeszłaby. Chociaż konno, musieliśmy iść gęsiego za przewodnikami, aby co prędzej do szyjeckiej budy się dostać. Wtem słyszeć się dały gwizdania. To już nic dobrego nie zwiastowało; aż tu zaraz dwóch hultajów wyszedłszy z gęstwiny, zbliża się do nas i krzyczy:
— Stój!
Każdy z nich trzymał rusznicę w ręku. Pan łowczyc koło mnie będący dobył pistoletu z olstry, ale ja na niego:
— Schowaj mi zaraz waćpan pistolet. W lesie wara z ognistą bronią! żeby jak wystrzelisz, każde drzewo za to nie dało ognia. Albo widać z kim sprawa?
A jeden z nich, którego poznał pan łowczy, że to był sam Pawlik, przystąpiwszy do mnie:
— Widno że pan bywalec: dalibyście sobie duchu, gdyby panicz był wystrzelił.
Wtem gwizdnął przeraźliwie, i więcej może stu rozbójników wysypało się z prawej i lewej strony drogi. Pewnie jedna noga z naszych nie uszłaby, gdybym łowczycowi był dopuścił wystrzelić.
Zbliżył się Pawlik do pana łowczego:
— A co panie, czy mam pana zabić w dyby, jak pan moich ludzi?
— Mój kochany! — odpowiedział łowczy —