mnie sam odprowadzi do szyjeckiej Budy. Niech mnie szanowny łowczy tu zostawi, a wielmożnej łowczyni nie zapomni moje ukłony złożyć.
— Niechże Pan Bóg nagradza szanownemu porucznikowi, żeś się zlitował nad moją babą; a ja zaręczam, że nie długo będziesz się nudził. Tylko bardzo proszę pana Pawlika, aby po ludzku obchodził się z panem porucznikiem.
— Wielmożny pan niech o to będzie spokojny: u mnie kto na gościnie, więcej waży niż rodzony ojciec. Ale jeszcze pana porucznika nie mam za gościa, i dlatego com już raz powiedział, teraz powtarzam: kto co z panów ma pieniędzy przy sobie, proszę natychmiast o nie.
Pan łowczy dobył z szarawarów sakwę, w której było kilkanaście elizawetnych rubli, i te oddał mu, dodając:
— Rozbierz mnie do koszuli, kiedy wola, jakem sodalis, i halerza nie znajdziesz.
— Teraz do waćpana, panie poruczniku!
Pan łowczy przerwał z pośpiechem:
— Co waćpan chcesz, panie Pawliku, znaleźć u żołnierza? Jeżeli ma kilka tynfów, czy i te już mu zabierzesz? Nie godzi się!
— Wielmożny pan już za sobą mówił, a panu porucznikowi Pan Bóg dał język — i do mnie obracając się: — Czy pan masz pieniądze?
— Mam kilka złotych — i oto one.
— A więcej nie masz przy sobie?
Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/403
Ta strona została przepisana.