u JW. podkomorzego w polowej karczmie, gdzie był założył jurysdykcyę. Ponieważ gospodarz kazał sobie służyć i Rysiowi, siedział on za stołem z innymi, nie omieszkawszy przywdziać swojej doktoratki. Gdy więc, jakto zwykle biesiadując, a zwłaszcza po prawniczych mozołach, szukano w dyskursie rozrywki, jakoś zapytał podkomorzy, skąd to, że Wielkanoc raz tego dnia, raz owego, nie tak jak Boże narodzenie, co regularnie na dzień 25. grudnia przypada? Wszyscy przytomni brali to na rozum, a żaden nie umiał objaśnić, nawet umocowany OO. Jezuitów, lubo obcując często ze swoimi pryncypałami, mógł więcej niż inni znać kalendarzowe statuta. Kiedy tak wszyscy w rozumowaniach się plątali, spostrzegł podkomorzy, że Ryś śmiejąc się, ramionami wzruszał; ku niemu więc obrócił mowę:
— A cóż to, szukamy jak widzę, niedźwiedzia po za lasem. To waścina rzecz, panie organisto, bo księży niemasz między nami. Wolałbyś nas oświecić, niż ramionami ruszać, jak półmędrek między żakami.
— Nemo sapiens nisi patiens, JW. panie — odpowiedział Ryś, powstawszy i nizko się skłoniwszy. — Dwa lata trzeba chodzić na teologię, żeby poznać, co to jest kalendarz, i to jeszcze daj Boże. —
— Chociaż my teologii nie umiemy, czemuż po ciwuńsku nie masz nam rzeczy tłumaczyć?
Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/423
Ta strona została przepisana.