nie mogłem widzieć co się natenczas działo z JW. Granowskim, marszałkiem w. lubelskim, ale jak mi później mawiał pan Mikołaj Morawski, natenczas porucznik pancerny księcia Karola Radziwiłła, który lubo dworzanin jego, miał do niego dziwną poufałość, i stał przy jego ławce, co ludzie pewnej okoliczności przypisywali, która, lubo o niej przemilczę, jemu samemu krzywdy nie przynosiła. Otóż ten pan Mikołaj więcej trzydziestu lat sąsiadując ze mną, nieraz powtarzał, że JW. Granowski tak się pocił, jak gdyby w łaźni siedział, a przecie to był czwarty listopad i dobry przymrozek na dworze: taki mu był wstyd. A nie bez słuszności; bośmy wszyscy wiedzieli, o co idzie. W sam dzień Zaduszny zaprosił był na obiad obozowy panów i urzędników, i tych co się dnia poprzedniego popisali pod Lanckoroną, co i mnie dało wstęp do jego stołu, a swoich Lubelczyków wszystkich. Otóż między nimi był pan Snarski, tęgi jeździec, niema co mówić, i łebski w potyczce, ale zwłaszcza przy kielichu wielki kłótnik. Jużto on i do mnie u stołu strzelał przymówkami, ale ja szanując gospodarza i dostojnych gości, wszystko mimo siebie puszczałem, raczej przysłuchując się dyskursom zacnych, niżbym się miał oglądać na jakąsiaką przymówkę. Tak tedy nie doczekawszy się ze mną zwady, i innych napróżno tentując: aż nakoniec dostał czego żądał od jednego ze swoich. Pan Bolesta, którego Mańkutem
Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/44
Ta strona została przepisana.