Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/457

Ta strona została przepisana.

starzyznę; ale on mnie tłumaczył, że jako od koligata jego krwi nie wahał się przyjąć odemnie, co mu tyle jest szacownem, że więc sama słuszność każe mi uprzejmie przyjąć, co mi z dobrego serca ofiaruje. Jakoż przekonał mnie, iż nie było na swojem miejscu upokarzać go, okazując się zbyt twardym. Czule podziękowawszy, z moimi ludźmi odesłałem bydełko mojej Magdusi, która i kochała się w bydle i na niem się znała. A sam jeszcze kilka dni zostałem, póki konował przy zamku mieszkający zupełnie nie wyleczył mi konie.
Otóż więcej tygodnia bawiąc w zamku okazałym, u tak możnego obywatela, oprócz domowników żywego ducha nie widziałem, chociaż sąsiadów miał mnóstwo, bo tam magnat chyba ma tyle ziemi, ile u nas zamożny szlachcic. To mnie mocno zdziwiło. Jak można, pomyśliłem sobie, takowe życie prowadzić, wszystko mieć do przyjęcia ludzi, a nie żyć z nimi. U nas by obywatel zwędził się z nudy, a on się nie nudził. Miał on wielką bibliotekę, ledwo nie tak obszerną, jak JW. podkanclerzego Chreptowicza w Szczorsach, a prócz tego zbiory różnego gatunku. To jakieś kwiatki zasuszone w papierach, to robaczki szpileczkami przekłute, to muszle rozmaitego kształtu, to kruszce wszystkie, jakie tylko są na świecie, a których nazwiska tak recytuje, jakby litanię do Najświętszej Panny, że ani się zatnie, choć tego mnóstwo; bo on to wszystko mnie pokazywał i tłumaczył. Więc