Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/459

Ta strona została przepisana.

człowiek zastanowi się, jak tam i piecze i kole, tak mu zaraz język świerzbić przestaje. Kiedy się w Częstechowie ukartowało, aby króla Poniatowskiego porwać z Warszawy, co potem pan pułkownik Łukawski gardłem przypłacił, więcej trzechset nas było w zmowie; ale żeśmy przysięgli sobie wzajemne milczenie, tak się ono dochowało, że aż dotąd nawet całkowity ten wypadek tajemnicą jest pokryty. Panom Łukawskiemu i Strawińskiemu życie obiecano, jeżeliby wydali, kto ich namawiał i do tego namawiał; woleli być straconymi, niż kogokolwiek pociągnąć, bo przysięga nie fraszka. Wszystko to dawno minęło; już i to wszystko, dlaczego się robiło, przeżyliśmy, a przecie pomimo tylu, którzy w to chodzili, nic się dotąd nie objaśniło, bo co piszą o tem ludzie, to tylko same są domysły. Teraz ostatnim będąc z żyjących, co do tego należałem, napiszę skąd wyszła pierwsza myśl tego; a może kiedyś i cały wypadek opiszę, raz, że nie mam się czego wstydzić, bo przez to nie ominąłem się z obowiązkami obywatela; powtóre, radbym oczyścić pana Kazimierza Puławskiego, starostę wareckiego, z najmniejszego podejrzenia, krzywdę tak znakomitemu mężowi przynoszącego.
Po naszej porażce pod Oborną, gdzie pan Szyc odbił pana Puławskiego, już w rękach dońców będącego, tułaliśmy się w niepołomickiej puszczy jakby jacy rozbójnicy. Było nas trochę więcej od