człowieka nienawidzę, że ile razy go spotkałem, jakby jaka pokusa do mnie przystępowała, i żałowałem iżem się nie opatrzył pistoletem pod opończą. Może gdyby jego nie stało, pokój byłby w rzeczypospolitej.
— Czemuś się o to nie postarał? — zawołał pan Cyrjak Potocki, starosta żydaczewski, który to z królem miał osobiste zajścia.
— Deus avertat! — wykrzyknął pan Puławski — a tobyśmy dopiero wskórali. To się też z uniesieniem tylko mówi: My przecie szlachta, a nie zbójcy, a co się nie godzi, to się nie godzi.
Tu zacięta wszczęła się sprzeczka: jedni byli za Cyrjakiem, inni przeciwko niemu. Cyrjak chciał przedrzeć się do Warszawy i tam dokonać tego, czego pan chorąży wielki litewski dokonać nie chciał. Zapędy te uśmierzał wymową swoją i perswazyą ksiądz Marek, aż nareszcie do nieukróconego niczem Cyrjaka ozwał się pan Puławski temi słowy:
— Panie Cyrjaku! My starzy z sobą przyjaciele, kłócić się nie będziemy, a tylko o ufność proszę. Co trzeba, swego czasu się zrobi; zamiast zbrodniczego odjęcia życia królowi, lepiej go żywcem w nasze ręce dostać i potem nim kierować według naszej woli. A ja wam daję słowo, że jak tylko dojdziemy do Częstochowy, do tego się weźniemy.
Uspokoiły się na te słowa rozburzone umysły, a wtem świtać zaczęło.
Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/475
Ta strona została przepisana.