— Dosyć tych sporów i gawędki — ozwał się pan chorąży wielki litewski — potem o tem, a teraz panowie bracia, gotujmy się do pochodu, bo już dzień, a Najświętsza Panna Częstochowska na nas czeka. —
I kazał trębaczom zatrąbić pieśń Bogarodzica, która zwykle towarzyszyła naszym poruszeniom. A na koń i po różnych przygodach dostaliśmy się do Częstochowy. Ale pan chorąży wielki litewski z ks. Markiem zaraz się odłączyli od nas po wyjściu naszem z niepołomickiej puszczy. Pan chorąży dostał się do Preszowa, gdzie była jeneralność, i widziałem go w Nieświeżu, kiedy już było po wszystkiem; ale księdza Marka już odtąd nie widziałem.
Owoż takim sposobem rzucona była pierwsza myśl porwania króla, która wyszła z ust JW. chorążego litewskiego, a która jeżeli skutku nie otrzymała, to dlatego, że pan Łukowski — daj mu Boże wieczne odpocznienie! — podrwił głową, jako się kiedy może o tem wspomni.