Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/497

Ta strona została przepisana.

ralnej w Grodnie, z urzędu mego musiałem codziennie odnosić się do francuskiego gubernatora. Jak mówiono, był on kiedyś blacharzem, co mu nie krzywdę, ale owszem zaszczyt przynosiło; bo któżby miał mu za złe, że męstwem i zasługami do wysokich dostojeństw się wyniósł. Ale co to była za duma! co za nadętość! Obwiniają naszych magnatów, że byli wyniosłymi! Oj! wolałbym z najdumniejszym naszym magnatem rok przebyć, niż godzinę z podobnym gubernatorem. Nie taję mojego wyznania: może byłoby dobrze, by żadnego nie było magnata. Zgoda! piszę się na to, i krwią własną podpiszę! Od pastucha do senatora niech wszyscy będą równi. Ale mają li być koniecznie magnaci? Niechże będą przynajmniej tacy, których krew z wielkich przodków na nich się zlała. Uchowaj nas Boże od podpanków, od takich, co lubo teraz możni, lecz ich dziadowie w palce chuchali dla ogrzania się w zimie; bo im świeższe u nas szlachectwo, tym więcej cuchnąca duma. Alboż to nie widzimy codziennie, że ekonomskie syny dzisiaj więcej nosa do góry zadzierają, niż dawniej senatorskie dzieci? Dawniej magnat był dumny, ale względem równego mu magnata; względem szlachty i sług był poufałym i braterskim. Teraz syn ekonomski, czy tam wnuk, gdy się dodrapie przestronnego dziedzictwa, ani patrzy na zacnego człowieka, pokrzywdzonego losem; nie ma upokorzenia, któregoby względem niego