Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/97

Ta strona została przepisana.

się nie stawało, ośmielili się i wzięli go w swoje ręce. Oto była pociecha, że im się udało! »Przecież — mówili, nie zawsze czart tobie dopisuje. Wielki Bóg ruski starszy czynem. W Sybirze dowiesz się, jaka nagroda tym, co kule i spisy carowej zamawiają«. — A radość była w całym obozie, że takiego pojmali brańca. Wyprawiono go zaraz do Lwowa, gdzie był książę Repnin, związali mu nogi i ręce i posadzili na wozie, między dwoma sotnikami dońskimi, jakich znaleźli najdoświadczeńszych, a pięćdziesiąt koni otaczało wóz, żeby go nikt widzieć nie mógł, i by go po drodze nie odbito, choć między Lwowem a Przeworskiem żadnego z naszych nie było — ale strach ma wielkie oczy. Jadą więc, ksiądz Marek nie był rad rozmawiać z oprawcami, a oni ciągle gabali go; że była gadka między Moskalami, że jak się zamyśli, z czartem rozmawia i w ptaszka umie się przerzucić: ile razy się zamyślał, szamotali go sotnicy, aby im nie uleciał, i ciągle go ściskali rączyskami, że aż sińców podostawał.
Jadą tedy do Lwowa, jadą, aż ledwo siódma wybiła, i komenda i wóz wjeżdżają — gdzie? — może do Lwowa? — wcale nie — ale prosto do naszego obozu, gdzie dnia tego straż trzymali ludzie pana Franciszka Dierżanowskiego. Kozacy dopiero się opamiętali, kiedy sam pułkownik przybliżył się witać księdza i krzyknął głosem piorunującym, pokazując na sotników. Ściągnąć