się tylko cudzoziemców, po większej części Anglików, w korkowych hełmach, owiniętych muślinem, z czerwonym Bedekerem w ręku i z wiecznem «Very interesting!» na ustach. O południu, na naszem Babuino, bywa tak pusto, że kroki pojedynczych przechodniów dzwonią echem na chodnikach. Zato wieczorem roją się wszystkie ulice ludem. Miewam zawsze o tej godzinie nieco duszności i nerwowego niepokoju, więc wychodzę na świeże powietrze, włóczę się do zupełnego zmęczenia i to sprawia mi ogromną ulgę. Przechadzka moja kończy się zwykle na Pincio. Często trzy i cztery razy przechodzę wzdłuż ten wspaniały taras. O tej porze krąży tam mnóstwo par zakochanych. Jedne chodzą pod rękę, z głowami skroń przy skroni i z oczyma podniesionemi, jakby z nadmiaru szczęścia, w górę; drugie siedzą na ławkach, pogrążonych w mroku drzew. Migotliwe światło latarni wydobywa z tych czarnych głębin czasem nawpół ukryty pod piórami profil bersaliera, czasem jasną suknię dziewczyny, to znów twarz robotnika lub studenta. Co chwila dochodzą mych uszu szepty, zaklęcia, pieśni, nucone pół-głosem. Robi mi to wrażenie jakby wiosennego karnawału i znajduję dziwną przyjemność, gdy się
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.1.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.