Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.2.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

kiś dziwny i nieokreślony pojedynek, jakaś walka, którą zarazem przegram i wygram, bo stracę wspomnienie, ale odzyskam spokój. Zdawało mi się w tej chwili, że mam dość sił i odwagi do odparcia każdego ataku.
Wtem drzwi się otworzyły po cichu i w sali ukazała się Anielka.
Na jej widok poczułem szum w głowie i zimno w końcach palców. Ta postać, którą miałem w tej chwili przed sobą, nosiła wprawdzie nazwisko pani Kromickiej, ale miała słodkie, stokroć ukochane rysy i niewysłowiony urok mojej dawnej Anielki. W tym chaosie, jaki ogarnął mą głowę, jeden głos wołał mocniej od innych: «Anielka! Anielka! Anielka!» A ona nie dostrzegła mnie lub wzięła za kogo innego, gdyż byłem odwrócony od światła. Dopiero gdym się do niej zbliżył, podniosła oczy, stanęła, jak wryta — i nie potrafię nawet opisać tego wyrazu zalęknięcia, zmieszania, wzruszenia i pokory, jaki odbił się na jej twarzy. Zbladła tak bardzo, żem się przestraszył, czy nie zemdleje. Gdym uścisnął jej rękę, miałem uczucie, że ściskam kawałek lodu. Wszystkiegom się spodziewał, ale nie takiego powitania. Byłbym przed chwilą przysiągł, że witając się ze mną, da mi