i pragnienia. Zapomniałem o burzy, widziałem tylko przed sobą Anielkę; straciłem zupełnie panowanie nad sobą i zbliżywszy się do niej, rzekłem:
— Chcesz patrzyć na burzę?
— Dobrze — odpowiedziała.
— Pójdź obok, do tamtego pokoju... Tam jest okno weneckie...
Poszła i stanęliśmy w oknie. W tej chwili mrok uczynił się prawie zupełny, ale co kilka sekund rozdzierały go błyskawice, białe i czerwone, odsłaniając głębiny nieba, a zarazem rozświecając nasze twarze i cały świat, zasnuty falą. Anielka była spokojna, tylko za każdym błyskiem wydawała mi się bardziej pożądana.
— Nie boisz się? — spytałem, szepcząc.
— Nie...
— Daj mi rękę...
Ona spojrzała na mnie ze zdziwieniem. Chwila jeszcze, a byłbym ją porwał i usta przycisnął do jej ust — poczem niechby się Płoszów zapadł w ziemię, ale ona zlękła się — nie burzy — tylko mego wyrazu twarzy i tego szeptu, bo cofnąwszy się szybko od okna, wróciła do pokoju, w którym siedziały starsze panie.
Zostałem sam — z poczuciem gniewu i upo-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.2.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.