Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.2.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

piechotą aż do szosy, odległej o pół wiorsty od naszego domu. Uczyniłem to dlatego, by odwrotną drogę odbyć z Anielką sam na sam. Jej nie wypadało wymawiać się od odprowadzenia tych pań, wiedziałem zaś, że ciotka nie pójdzie z nami — więc wyrachowanie nie mogło mnie zawieść.
Wydałem polecenie, by powóz czekał na szosie, my zaś, wkrótce potem wyruszyliśmy aleją lipową, prowadzącą od pałacu do publicznego gościńca. Podałem rękę Klarze, ale szliśmy wszyscy jedną gromadką; odprowadzani przez rzechotanie żab w płoszowskich stawach.
Klara przystanęła nieco i poczęła wsłuchiwać się w owe chóry, które chwilami uciszały się, chwilami odzywały jeszcze rozgłośniej, wreszcie rzekła:
— Finał mojej Pieśni Wiosennej.
— Co za pyszna noc! — ozwał się Śniatyński.
I zaraz począł deklamować śliczny ustęp z «Kupca weneckiego»:

»........ Jak cicho
»Śpi na pagórku tam świałto miesiąca,
»Spocznijmy trochę i niech dźwięk muzyki
»Płynie nam w ucho: noc i nocna cisza
»Godzą się z słodkim urokiem harmonii...