oknem wagonu, wśród gwaru żegnających Klarę osób, pomieszanego z syczeniem pary, gwałtownym oddechem lokomotywy i nawoływaniem służby kolejowej. Okno «sleepinga» obsunęło się na dół i raz jeszcze ujrzałem tę poczciwą, przyjazną twarz.
— Gdzie pan spędzi lato? — spytała Klara.
— Nie wiem; napiszę pani — odpowiedziałem.
W tej chwili oddech maszyny stał się szybszy, rozległ się ostatni gwizd i pociąg ruszył. Pożegnaliśmy Klarę okrzykiem, ona posyłała nam rękoma pożegnania od ust, aż nakoniec znikła w oddaleniu i pomroce.
— Bardzo panu będzie tęskno? — pytała mnie nagle pani Sniatyńska.
— Bardzo! — odpowiedziałem i skłoniwszy się, poszedłem do domu.
Rzeczywiście miałem takie uczucie, jak gdyby odjechała osoba, która w danym razie mogła mi pomódz. Byłem niesłychanie rozdrażniony. Może przyczynił się do tego ten ponury wieczór, pełen dżdżu i mgły, tak gęstej, że wszystkie latarnie wyglądały zdaleka, jak tęczowe koła. Ostatnia iskierka nadziei zgasła we mnie. Pesymizm nietylko był we mnie, ale zdawał się ogarniać świat cały, jak atmosfera, ciążyć
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.2.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.