Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/009

Ta strona została uwierzytelniona.



Gastein, 23 Czerwca.

Jesteśmy już od tygodnia w Gasteinie całym domem, to jest: Anielka, ciotka, pani Celina, ja i Kromicki. Przerwałem na czas jakiś pisanie, nie dlatego, bym się pozbył nałogu, albo nie czuł potrzeby, ale dlatego, że to, co się ze mną działo, nie mogło się żadną miarą w słowach pomieścić. Póki się człowiek odpręża i szamoce z siłą, która go ciśnie, póty niema głowy, ni czasu, na nic innego. Byłem w takim stanie, jak ów skazany w pamiętnikach Sanssona, z którego darto pasy i zalewano rany po zdartych pasach roztopionym ołowiem, a który krzyczał w uniesieniu nerwowem: «Encore! encore!» — aż wreszcie omdlał. Ja już omdlałem, to znaczy, żem się wyczerpał i poddał się zupełnie.
Ciąży nademną taka jakaś ogromna ręka, jak te góry, w których siedzimy.
Ale cóż na to poradzę? Przecie się jej nie