— Ale trudno. Ja jestem, jak kupiec: wiedziałem, jaki kontrakt zawieram i gotów jestem spełnić wszystko to, co mnie obowiązuje.
— Więc pojedziesz do Gasteinu?
— Naprzód mam w tem osobisty interes. Chodzi mi o to, żebyśmy się poznali bliżej z sobą i z ciotką, i żebyście naprawdę nabrali do mnie zaufania. Pogadamy o tem w przyszłości. Mam miesiąc, albo półtora, wolnego czasu. Zostawiłem na Wschodzie Lucyana Chwastowskiego, który pilnuje moich spraw, a który jest, jak mówią Anglicy, «a solid men». Rozumiesz przytem, że jak się ma taką żonę, jak Anielka, to się człowiekowi chce pomieszkać z nią trochę pod jednym dachem — rozumiesz, co?
To mówiąc, wytrzeszczył swoje żółte, spróchniałe zęby, roześmiał się i począł mnie klepać po kolanie. A mnie czyniło się zimno w mózg i czaszkę. Czułem doskonale, że blednę. Wstałem i odwróciwszy się prędko od światła, by on nie dostrzegł zmiany w mojej twarzy, wysiliłem się na pytanie:
— Kiedy jedziesz do Płoszowa?
— Jutro, jutro!
— Dobranoc!
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.