cenę życia, ale doprawdy nie wiem, czy potrafiłbym ją przerobić na istotne szczęście. Kto wie, czy te nerwy, któremi się odczuwa szczęście, nie zostały we mnie sparaliżowane. To się może zdarzyć. Rzeczywiście, na co mi takie istnienie?
W wigilię wyjazdu byłem w składzie broni. Co za szczególniejszy człowiek sprzedawał mi rewolwer. Gdyby nie był puszkarzem, mógłby być profesorem psychologii. Wszedłszy do sklepu, powiedziałem mu z góry, że mi jest wszystko jedno, czy to będzie system Colta, czy Smitha, byle sztuka była dobra i posiadała odpowiednio duży kaliber. Stary człowiek wybrał mi broń, na którą zgodziłem się natychmiast, następnie spytał:
— Zapewne będą panu potrzebne i ładunki?
— Właśnie chciałem o nie prosić.
Puszkarz począł na mnie patrzeć uważnie.
— Czy mam dodać pokrowiec na rewolwer?
— Naturalnie. Proszę i o pokrowiec.
— To dobrze — odpowiedział — w takim razie dostanie pan ładunki tego samego numeru, co rewolwer.
Teraz ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem, on zaś mówił dalej:
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.