popychało jej serce ku mnie. Szyja jej i piersi drgały, jakby łkanie chciało się gwałtem wyrwać na zewnątrz. Czuła przecie, że ją kocham nad wszystko, że na taką miłość nie natrafia się codzień i że to mógłby być skarb szczęścia na całe życie.
Ale po chwili przemogła się i twarz jej stała się pogodną. Widać w niej było tylko rezygnacyę i wielką dobroć.
— Już zgoda będzie między nami, nieprawda? — spytała.
— Tak jest! — odrzekłem.
— I raz na zawsze?
— Co ja ci odpowiem, mój ty aniele. Ty wiesz najlepiej, co się we mnie dzieje...
Jej znów zaszły oczy mgłą, ale znów się przemogła.
— Dobrze już! — rzekła — to ty jesteś dobry...
— Ja? — zawołałem ze szczerem oburzeniem — czy ty wiesz, że gdybyś wczoraj nie była nagle zasłabła, to ja byłbym sobie...
Ale nie dokończyłem. Zrozumiałem nagle, że byłoby niegodziwością z mojej strony wyzyskiwać ją przez strach i groźbę. To nie była droga dla mnie. Ogarnął mnie wstyd tem większy, że
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.