Nie chciałem dalej przedłużać tej rozmowy, bo i mnie moja przewrotność była nad wyraz przykra. Zdawało mi się, żem rzucił jakieś ziarno — marne wprawdzie i zbyt może nędzne, by mogło zejść, ale chwyciłem przynajmniej znów za jakowąś nitkę. Jedna rzecz dodała mi ducha. Oto w chwili, gdy zacząłem wmawiać w Kromickiego, iż to on jest zdania, że zrujnowany mąż powinien uwolnić od siebie żonę, dostrzegłem na twarzy jego jakby niepokój i przymus. Zauważyłem także, że przy wzmiance o jego milionach westchnął zcicha. Wyprowadzać z tego wnioski, że mu grozi ruina, byłoby wnioskować zbyt pospiesznie, ale mogłem przypuszczać, że jego interesa nie są zupełnie pewne i że mogą się tak, albo owak obrócić.
Postanowiłem sobie to sprawdzić. Tymczasem czułem w sobie wyraźnie dwóch ludzi. Jeden mówił w duchu do Kromickiego: «Jeśli choć trochę się chwiejesz, to ja ci pomogę do upadku — i choćbym miał, ja także, stracić cały majątek, obalę cię jednym zamachem, a wówczas będę miał do czynienia z człowiekiem złamanym i zobaczymy, czy na pewnego rodzaju układy i warunki nie znajdziesz delikatniejszego terminu, niż szelmostwo.»
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.