wozu zahamował koła ze wszystkich sił, tak, że konie jego przeszły niemal w stępa... Nagle, z ogromnem zdziwieniem, zobaczyłem w owym powozie ciotkę i Anielkę, które na mój widok poczęły krzyczeć: «Jest! jest! Leonie! Leonie!» W jednej minucie byłem przy nich. Ciotka zarzuciła mi oba ramiona na szyję i powtarzając: «Chwała Ci, Boże!» — oddychała tak gwałtownie, jak gdyby piechotą biegła z Wildbadu. Anielka chwyciła moją rękę i nie puszczała jej. Nagle okropne przerażenie odbiło się w jej twarzy i krzyknęła:
— Tyś ranny!
Zrozumiałem o co idzie i odpowiedziałem natychmiast:
— Ani trochę! Nie byłem przy wypadku. Pokrwawiłem się o powóz, który przewoził rannych.
— Pewno? pewno? — pytała ciotka.
— Najpewniej.
— Co to za pociąg się rozbił?
— Idący do Zell am See.
— O Boże! Boże! A depesza przyszła, że wiedeński! Małom nie umarła. O Boże, co za szczęście! Chwała Bogu! chwała Bogu!
Ciotka poczęła ocierać pot z czoła; Anielka
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.