Anielkę taką miłością, jaką Dant kochał Beatryczę; zbudowałem go z cierpień, w których moja miłość oczyściła się, jak w ogniu, ze zrzeczeń się, z ofiar, byle tylko w jakikolwiek sposób, choćby zaświatowy, choćby poprostu anielski, należeć do niej i czuć, że ona należy do mnie. A teraz przyszło mi do głowy, że nawet nie warto jej mówić o tem, bo ona tego nie zrozumie, że nie warto prowadzić ją na te wyżyny, bo jej tam zbraknie oddechu. Ona zgodziłaby się może w duszy na to, bym ją kochał i cierpiał — to zawsze gładzi miłość własną — ale na żaden układ, na żaden związek, nawet najbardziej duchowy, na żadną przynależność do mnie, choćby dantejską, ona się nie zgodzi, bo mnie nie pojmie, bo ona pojmuje jedną tylko przynależność i jedne prawa — takie, jakie daje szlafrok męża — i dusza jej nie jest w stanie wznieść się po nad płaską i nędzną buchalteryę małżeńską.
Ogarnął mnie żal ogromny, szczery i mocny, żem nie był w owym pociągu, który spadł z nasypu. Żal ten płynął zarówno z serdecznego oburzenia na okrucieństwo Anielki, jak i z wyczerpania, przechodzącego wszelką miarę sił, zarówno duchowych, jak fizycznych. Śmierć
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.