sensem, jak np. nieświecące światło. Nawet miłość dla osób zmarłych składa się z tęsknoty, zarówno za ich duszą, jak za ich ziemską postacią. Między żyjącymi, tego rodzaju stosunek, to rezygnacya. Ja nie chciałem kłamać, mówiąc Anielce: «Będę cię tak kochał, jakbyś już umarła.» Ale rezygnacya nie wyłącza nadziei. Mimo tylu zawodów, mimo całego przeświadczenia, że wszelka nadzieja jest płonną, na dnie serca miałem i mam nadzieję, iż nasz dzisiejszy stosunek, to tylko etap na drodze naszej miłości. Mogę sobie sto razy powtarzać: «złudzenie! złudzenie» — nie umiem się jednak pozbyć nadziei, póki nie pozbędę się pragnień. Te rzeczy są nieodłączne. Zgodziłem się na taki stosunek, bom musiał, bo wolałem taki, niż żaden, ale mimo całej szczerości, prawie mimowoli uważam go za moją grę, za moją dyplomacyę, której celem jest zupełne, nie połowiczne szczęście.
Co mnie jednak zastanawia, dziwi i martwi, czego poprostu nie rozumiem, to, że i ja na tej drodze jestem pobity. Zwycięstwa moje leżą w mgle przyszłości — i są podobne do jakichś majaków, do ułudy, tymczasem w czasie obecnym, ja, z całą moją przebiegłością, z całą znajomością życia, uczuć, ich dyplomacyi, zostałem
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.