chwila, i na tę myśl uczułem, że blednę, że pulsa poczynają mi bić gwałtownie, że drżę na całem ciele i tchu mi braknie. W pokoju był półmrok, firanki nawpół zasłonięte. Czyniłem nadludzkie wysilenia, by przezwyciężyć te siły niepohamowane, które mnie parły ku niej. Zdawało mi się, że bije od niej ku mnie żar — i że takie same myśli burzą i jej duszę. Mogłem ją przecie porwać i przycisnąć do piersi, całować jej oczy, usta. Jakiś głos począł mi mówić: «Choćby potem zginąć!» Ona spostrzegła nachmiast mój stan niezwykły, w oczach jej mignął przestrach, lecz zaraz opanowała się i rzekła spiesznie:
— Musisz być moim opiekunem do powrotu mamy; dawniej bałam się ciebie, a teraz tak ci ufam i tak mi z tobą dobrze...
Ja począłem całować ją po rękach i powtarzać stłumionym głosem:
— Żebyś ty wiedziała, żebyś ty wiedziała, co się ze mną dzieje!...
Ona zaś odrzekła ze współczuciem i smutkiem:
— Ja wiem... i tem jesteś lepszy, tem szlachetniejszy...
Chwilę jeszcze zmagałem się sam z sobą, wreszcie rozbroiła mnie. Nie śmiałem. Za to
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.