siebie samego: byłem tak naturalny i swobodny, że wreszcie mogła i ona mniemać, iż powiedziałem sobie: «Z czem nie można walczyć, z tem trzeba się pogodzić.» Jeżeli nawet zostały w jej duszy co do tego pewne wątpliwości, to natomiast pod jednym względem nie zostawiłem jej żadnej: mianowicie, że ją zawsze kocham, jak dawniej, że jest zawsze moją uwielbioną, dawną Anielką.
I widziałem, że jej jest lepiej w tem cieple. Mogłem zaiste być z siebie dumny, bo odrazu wniosłem jakiś promień weselszy do tego domu, którego nastrój był ponury. I ciotka i pani Celina umiały to ocenić. Pani Celina w chwili, gdym im mówił dobranoc, rzekła mi wprost:
— Chwała Bogu, żeś przyjechał. Zaraz nam z tobą raźniej.
A Anielka, ściskając serdecznie moją rękę, spytała:
— Ale teraz już prędko nie odjedziesz?
— Nie, Anielko — odpowiedziałem — teraz już wcale nie odjadę.
I odszedłem, a raczej uciekłem do siebie na górę, bo czułem, że sił mi braknie. Zebrało się we mnie przez ten wieczór tyle płaczu nad
Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.