Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/166

Ta strona została uwierzytelniona.

szy głosu kaznodziei, który to głos jest jednakże tak silnym, że słusznie możnaby się obawiać o dachówki kościoła. Tym razem, ku większemu zbudowaniu chłopskich słuchaczów, spada z ambony Darwin. Mówca widzi go wyraźnie w chwili skonania, jak odwołuje swe pisma, wije się z boleści i ryczy wściekle. Ów prawdopodobny ryk Darwina przejmuje słuchaczów taką zgrozą, że jedna z bab, ockniona właśnie z drzemki, woła na cały głos: „O kostecki, one kostecki niesceśliwe!” — z czego znów trudno zrozumieć, czy nad swemi, czy nad darwinowskiemi kosteczkami lituje się ta niewiasta.
Tego rodzaju kazania, o ile częste po wsiach, o tyle bywają pożyteczne. Chłopów ostrzegają przed Voltaire’m, masonami, Renanem, Darwinem, a nie-chłopom tłumaczą zarazem, dlaczego ciż chłopi twierdzą, że co innego jest: „wzion”, a co innego: „ukradł”. Takiemi lichemi sprawami, jak to słusznie zauważył Miś, nie warto się zajmować; daleko ważniejszem jest ostrzegać nieumiejących czytać przed