żyły tu w niezmąconym pokoju, bo nawet łodzie rybackie nie zawijały do jałowej ławicy. Gdy zaczęto kopać kanał, miasto urosło nagle, jak grzyb, a ptasie sejmy musiały sobie szukać innych zasp, co zresztą nie przyszło im trudno, jest ich tu bowiem cały labirynt. Dawne, peluzyackie, ramię Nilu jest niemi zupełnie zatkane. Wszędzie, gdzie okiem rzucić, widać owe ławy, zaspy, długie rzuty piaszczyste, mniejsze nasypy, progi i groble sztuczne, które wzniosła lub ustaliła ręka ludzka: wszystko to poprzedzielane krętemi wstęgami wody, poplątanemi tak, że w tym chaosie świeżo przybyły podróżnik nie wie, gdzie się kończy morze, gdzie poczynają się wody jeziora Menzaleh, co należy do Afryki, co do Azyi.
Bo też, naprawdę, żadna z tych ławic, a więc i ławica, na której wznosi się Port-Saïd, nie należy ani do Afryki, ani do Azyi, tylko do morza. Na całej szerokości Delty, Nil, przez wszystkie ramiona i przez wszystkie kanaly. wrzuca w morze czarny muł, naniesiony z wnętrza Afryki, a ono, jakby rozgniewane za to, że rzeka mąci jego przeźrocze, bije w nią piaskiem i zatyka jej ujścia. Ztąd wjazd do wszystkich portów egipskich jest trudny i nawet do Aleksandryi większy statek nie może wejść bez pilota.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.