strony, począłby niechybnie porastać w ludność i dostatki. Tak, jak dziś jest, położenie jego przypomina poniekąd położenie Tantala. Niezmierne bogactwa przesuwają się tuż koło niego, ale tylko się przesuwają i ni ręce, ni usta, pochwycić ich nie mogą. Port-Saïd zabrał Suezowi wszystko, nawet chleb powszedni.
Nudno było nadzwyczaj w tym Mrzygłodzie egipskim. Ból gardła dokuczał mi ciągle i nie mogłem sobie pozwolić na wycieczkę do źródeł Mojżesza, leżących po drugiej stronie zatoki. Zimno było ciągle, ale chmurno niezawsze, więc w chwilach pogody chodziłem do portu Ibrahim, długą na trzy kilometry groblą, poprowadzoną przez zalewisko morskie. W czasie odpływu, wody schodzą z niego w znacznej części i żółte piaski wyszczerzają się na słońce. W pobliżu miasta i głębiej, pod amfiteatrem wzgórz, znajdują się miejsca niższe, z których woda się nie cofa — prawdziwe rojowisko krabów i mięczaków o kręconych muszlach. Tuż pod miastem, owe wielkie gładkie kałuże barwią się, zapewne pod wpływem brudów miejskich, jak szyby przepalone słońcem, w rozmaite tęczowe odbłyski. W czasie przypływu, zielona fala pokrywa wszystko i leci tak wartko, że nawet na koniu umknąć
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.