Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/066

Ta strona została uwierzytelniona.

mina bucha kłębami dym, tworząc czarne plamy na błękicie. Wszędy moc powietrza i światła. Stada mew pławią się w niem rozkosznie, to błyskając białemi brzuchami pod słońce, to jakby topniejąc w oddaleniu. Kto się chce napatrzyć na grę światła, niech patrzy na żagle feluk. W chmurny dzień są one jednostajnie białe, ale gdy słońce uderzy na wody i piaski, świecą złoto, różowo, błękitnie, mienią się, jak tęcza, i wówczas rozumie się, że owa jaskrawość barw w obrazach „plenerzystów“ nie jest taką swawolą, jaką się na pierwszy rzut oka wydaje.
Ale dni chmurnych więcej było, niż pogodnych, zatem i mało wrażeń kolorystycznych. Poznałem wreszcie i miasto i port Ibrahim i dygi i wszystkie statki i prawie że wszystkie twarze Arabów. Aż wreszcie którejś nocy nadszedł „Bundesrath.“ Nie widziałem go, jak przechodził przez kanał, tegoż samego jednak wieczora opuściliśmy miasto i pojechali do portu, by nazajutrz do dnia stanąć na pokładzie. Co za nocleg w porcie! Nędzny i brudny hotel, zajęty był od góry do dołu, jak się zdaje, przez urzędników kompanij, stale zamieszkujących na miejscu, dano więc nam łazienkę. Zapach z rur wanny, kara-