ciej, niż u nas, więc wkrótce czyni się zupełnie widno. Minąwszy kilka parowców, spostrzegamy wreszcie „Bundesrath.“ Nie jest on zbyt wielki, nie większy od „Ravenny“, którą jechałem z Neapolu do Port-Saïd. Jeśli fala weźmie nas od przodu lub z boku, będziem się kołysali nie na żarty. Ale nic to! Stateczek zbliża się coraz więcej. Przez poręcz wysokiego pokładu wychylają się ku nam głowy niemieckich majtków. Wchodzimy na pokład, a ztamtąd do salonu. Statek jest widocznie nowy i porządny. Ściany z politurowanego drzewa, lustra i czerwone aksamitne meble, tworzą całość, jeśli nie zbyt wykwintną, to przynajmniej schludną. Widok stołów, nakrytych białemi obrusami, filiżanek i imbryków na fajerkach, z których pachnie kawa, mile uderza oczy i przypomina, że jesteśmy naczczo. Ale salon jest pusty. Podróżni spoczywają jeszcze widocznie w objęciach Morfeusza, tylko od czasu do czasu pokazują się zaspane twarze stewardów. Biorą nam bilety, obejmujemy w posiadanie kabiny — i oto jesteśmy zagospodarowani na dni czternaście.
Na czternaście — o ile naturalnie wszystko pójdzie pomyślnie.
Pierwszą tualetę na statku robi się zwykle
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.