Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

odbijały się długiemi srebrnemi pasami w cichej toni. Całe morze było niemi jakby naszyte.

Czwartego lutego „Bundesrath“ przebył zwrotnik Raka. Nigdy dotąd w życiu nie byłem tak daleko. Nazajutrz mieliśmy być, według zapowiedzi kapitana, w Bab-el-Mandeb.
Morze Czerwone jest bardzo niebezpieczne z powodu mnóstwa koralowych podwodnych raf. Każdy kapitan, który je przebywa, otrzymuje podobno dotąd jakowąś nagrodę. W nocy ułatwiają żeglugę latarnie morskie, poustawiane co kilkadziesiąt mil na przylądkach lub pustych wysepkach. Gdym patrzył na owe światełka, przypominał mi się mój „Latarnik“, który był osobą rzeczywiście istniejącą. Tylko, że ci, którzy tu mieszkają, są jeszcze bardziej odłączeni od całego świata i samotni. Sądzę, że na większej części latarni nie ma nawet wcale ludzi i że zapalają je za pomocą drutów elektrycznych.
Wypadki rozbicia statków zdarzają się jednak często, nawet w dzień. Dość na to najmniejszej nieuwagi kapitana. Natomiast Bab-el-Mandeb, czyli „Brama łez“, mniej ich wyciska, niż dawniej. Była ona i jest dotąd niebezpieczna dla żaglowców, tu bowiem wichry z pustyni i morza Czerwonego biorą się za włosy z mussonami oceanu Indyjskiego