Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

i wiezie jakieś białe fantastyczne figury, widne zdala przy zielonem świetle jego latarek. Nagle rozchodzi się wieść, że to jest harem, który pojedzie z nami do Zanzibaru. Rety! harem! Można dziesięć lat mieszkać na Wschodzie i nie widzieć z tak bliska haremu! Wyobraźnia nasza poczyna pracować, gdyż wieść sprawdza się. Parowiec już przybył. Przechyleni przez poręcz, patrzymy chciwie na ładowanie tych pań, które nie idzie łatwo, albowiem woda podrzuca tak parowcem, jak naszą krypą. Jest ich cztery, a z niemi jeden opiekun — bez brody i wąsów. Twarzy nie widać, panie bowiem są pookręcane białemi prześcieradłami od stóp do głów, widzimy jednak ręce, bo trzeba niemi chwytać się za poręcz — i nóżki, bo przy wchodzeniu na schody trzeba nieco unieść czarczatów. Jedna para rąk jest czarna, a jedna para nóżek tak gruba w kostkach, że mogłaby zadowolnić wielkiego Muftego. Lecz „à la mer, comme à la guerre.“ Myśl, że harem pojedzie z nami aż do Zanzibaru, że jeśli nawet nie będzie siadał do stołu, to będziem go spotykać na korytarzu, na pokładzie i tym podobnych „ubikacyach“ okrętowych, bawi nas niewymownie. Kapitan, który z powodu marudztwa z węglem, był w jak najgorszym humorze, teraz