rozumiem wprawdzie, co będziemy robili przez całą noc na kanale, lecz niechże będzie i jutro. Ruch śruby zwolniał i poczęliśmy się zlekka kołysać na oświeconej sierpem księżyca wodzie. Tak zeszło aż do pierwszej po północy. Siedząc na swem płóciennem podróżnem krześle, jąłem już nieco drzemać, gdy wtem zbudziło mnie lekkie wstrząśnienie. Na przodzie okrętu uczynił się niezwyczajny ruch; spostrzegłem jednego z oficerów, biegnącego prędko ku przerzutce. Co się stało? Oto z powodu jakiegoś niezapalonego na wyspie światła, nie rozeznano dokładnie położenia miasta, statek zboczył z głębokiej wody i uderzył przodem o mieliznę. Stanęliśmy odrazu, jakby ujęci w kleszcze. Śruba napróżno usiłowała nas cofnąć, choć obroty jej, pod zwiększonem ciśnieniem pary, stały się tak szybkie, że wszystkie deski statku drgały, jak we febrze. Powtórzyliśmy tę próbę cofnięcia się drugi raz i trzeci — poczem nastała zupełna cisza, dziwna dla uszu, przywykłych do ustawicznego odgłosu maszyny; słychać było tylko bełkotanie spokojnej fali, przesuwającej się wzdłuż ścian okrętowych. Na całym statku nikt nie spał. Dowiedzieliśmy się, że wstrząśnienie, któreśmy zaledwie odczuli w pierwszej klasie, było na przodzie statku
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.