Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

godach, o obyczajach zwierząt, o sposobach polowania. Co wieczór prawie rozmowa schodziła na wyprawy przeszłe lub dopiero zamierzone. Ten znał Stanleya, ów Thompsona, trzeci Emina paszę. Wszystko to wytwarzało jakiś nastój podróżniczy, pełen, jeśli tak można powiedzieć, aktualności afrykańskiej, dla mnie nowy i zajmujący. Rozmowom naszym towarzyszył przytłumiony odgłos bębnów i śpiewów, murzyni bowiem po całych nocach zabawiają się w ten sposób w swoich dzielnicach.
Częstokroć też wychodziliśmy, przed pójściem spać, na przechadzkę po Mnazimoi. „Hôtel de la Poste“ leży prawie na krańcu miasta. Za nim ciągnie się jeszcze kilkanaście domów murowanych; potem następuje dzielnica murzyńska, o okrągłych chatach, pokrytych trzcinowemi dachami; potem miasto się kończy; po prawej stronie stoją jeszcze koszary dla czarnych żołnierzy sułtana, wreszcie ulica przechodzi w szeroką drogę, ograniczoną z obu stron lagunami, którą zowią Mnazimoja.
Jest to miejsce wieczornych przechadzek dla mieszkańców Zanzibaru. Do godziny czwartej po południu nie spotkasz tam nikogo, prócz murzynów, niosących kosze, pełne bananów, mango,