Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

tykę, ale nawet i wygodę. Następne odwiedziny utwierdziły mnie w tem mniemaniu, widywaliśmy się zaś dość często. Zaraz po pierwszej wizycie, ja i mój towarzysz zostaliśmy zaproszeni na obiad, o którym wspominam dlatego, że był on również, jak i mieszkanie pana Ewan Smitha, połączeniem europejskiego wykwintu z czemś egzotycznem i w naszych klimatach nieznanem. Nad zupełnie ładną europejską zastawą stołową wznosiły się bukiety podzwrotnikowych kwiatów, nad niemi kołysały się indyjskie punkhas, to jest ogromne kwadratowe wachlarze, poruszane podczas obiadu przez Hindusów za pomocą sznurów, tak, jak druty do dzwonków.
Z zewnątrz dochodził nocny szum fal oceanu Indyjskiego. Sala jadalna była oświeconą podobnie, jak bywają oświecane jadalnie zamożnych ludzi w Paryżu lub Londynie, ale przez otwarte na taras okna widać było na niebie błyszczący Krzyż południowy. Służba indyjska, w malowniczych kostyumach, z brodami malowanemi na purpurowo, podawała europejskie potrawy paniom w wyciętych sukniach i panom w białych krawatach. Mimowoli znów przypomina się anegdotka o owym Angliku, który schroniwszy się przed krokodylem wprost z kąpieli na palmę,