twój mleczny krawat, twoje alabastrowe mankiety i twój kararyjski kołnierzyk zmienią się w coś pośredniego między mokrym kompresem a jedną z takich ścierek, jakich majtkowie używają do zwilżania pokładu. Ale za to co za ulga, gdy się już siądzie do stołu, gdy punkhas, ciągnione przez czerwonobrodych Hindusów, poczną kołysać się nad zastawą, roznosząc przesycony wonią zwrotnikowych kwiatów powiew i chłód i gdy ocean przesyła od czasu do czasu swoje szerokie oddechy, jeśli nie zimne, to przynajmniej świeże. A obok tego — „przyznaj asindziej“ — że jest rzeczą wysoce oryginalną siedzieć pod równikiem obok damy, przybranej w balową suknię, powtarzać w Zanzibarze komunały o najnowszym utworze Bourgeta lub Maupassanta, a po obiedzie wyjść z filiżanką czarnej kawy na taras, gubić wzrok w nieznanych konstelacyach, słuchać westchnień fal oceanu Indyjskiego i patrzyć, jak księżyc rozściela na nim złoty, drgający gościniec.
Lady Evan Smith jest to osoba nader muzykalna, więc po obiedzie mieliśmy i muzykę. Słyszałem Beethovena, granego bardzo dobrze, i Szopena, wcale nieźle, uwzględniając zwłaszcza to, że wykonywała go cudzoziemka. Nokturn
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.