Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

narzy, który miałem zaszczyt spożywać w jej towarzystwie.

Wszystko to dowodzi tylko, że chciała szukać dowodów, nie zaś przygód, a nie zmniejsza ani jej odwagi, ani poświęcenia. Kobieta, która jedzie z Anglii do Zanzibaru, naraża się bowiem: po pierwsze, na dwudziestokilkudniową podróż statkiem; powtóre, na chorobę morską; po trzecie, na utopienie w czasie burzy, a co gorsza, na opalenie się od wiatrów morskich; po czwarte, na bajeczny upał; po piąte, na równie bajeczną transpiracyę; po szóste, na moskity; a po siódme, ostatnie i najgorsze: na la bourbouille, to jest rodzaj wyrzutów, których wskutek transpiracyi dostają wszyscy, a które pieką, jakby kto kłół skórę rozpalonemi szpilkami.
W czasie swego pobytu w Zanzibarze wyprawiła jednak pani Jameson karawanę do wnętrza Afryki, celem odnalezienia Tipu-Tiba. Na czele tej wyprawy stanął brat nieboszczyka, o ile jednak słyszałem, nie zdołał dotrzeć aż do komyszy Tipu-Tiba. Wyprawił tylko do niego posłańców z zaprosinami do Zanzibaru, na co Tipu-Tib, posiadający długi u Hindusów w Zanzibarze, odpowiedział, jak już wspomniałem:
— Niema głupich!